Etykiety

wtorek, 20 września 2016

Moja historia modelarstwa

Od czego to się zaczęło?


Sięgając najdalej pamięcią przypomniałem sobie taką historię. Miałem około 4 lub 5 lat.
Ojciec zabrał mnie do swojego kolegi zobaczyć prawdziwy komputer. No i kiedy tak dwóch dorosłych facetów grało na ZX Spectrum czy czymś podobnym w "River ride" moją uwagę zwróciły półki z modelami samolotów. Było ich bardzo dużo, wszystkie były pięknie pomalowane. Pamiętam że kolega ojca zdejmował niektóre i mi pokazywał. Były co najmniej trzy półki długości całego pokoju więc modeli było zapewne kilkadziesiąt. Wielką moją sympatię zdobył podarowując mi jeden z nich. Pamiętam do dzisiaj że była to "Iskra", pomalowana aluminiową farbą. Zetknięcie z tymi modelami zrobiło na mnie większe wrażenie niż wspomniany komputer. Z wielką ostrożnością niosłem do domu ten model. Niestety wkrótce połamałem podwozie. Miałem go przez kilka lat.

Kolejnym wspomnieniem są modele z serii "mikro" które poniewierały się u moich dziadków. Okazało się, że zanim pojawiłem się na tym padole łez, w czasie gdy mój ojciec służył w Lotnictwie moja matka zabijała sobie czas sklejając samoloty. Sporo czasu w dzieciństwie spędzałem u dziadków i bawiłem się tymi modelami. Pamiętam że były wśród nich co najmniej dwa "Łosie" i jeden z nich nie miał oszklenia.

Przypominam sobie jeszcze dwa modele które przyniósł mi dziadek. Przypuszczam , że ktoś je wyrzucił. Pierwszy z nich to był Spitfire pomalowany w klasyczny kamuflaż dark earth+gark green. Nie miał owiewki i jednego statecznika oraz podwozia. Drugi to był Harier model vacu. Miał kadłub, skrzydła, stateczniki i nic poza tym. Posłużyły mi do zabawy, a Hariera to rozmontowałem na części bo byłem ciekawy co to jest vacu.

Ojciec widział jak się tą Iskrą zachwycałem, więc pewnego razu przyniósł mi model.
Był to Saab "Vigen", do dzisiaj nie jestem pewien czy z Plasticart w 1/100 czy z Hellera w 1/72.
Pamiętam, że był od razu "srebrny" i nie trzeba było go malować oraz miał kalkomanie z trzema koronami. Skleił go ojciec, a ja się temu przyglądałem.
Bardzo mi się podobał i byłem pod wrażeniem całego procesu "twórczego" w związku z tym bawiłem się nim bardzo ostrożnie aby nic nie uszkodzić.

Pierwszy model przy którym już jakieś czynności wykonywałem była łódź latająca Beriew Be-6 z Palsticart w skali 1/72. Potężny model. Miałem wtedy już 6 lat i chodziłem do zerówki. Pod okiem ojca zacząłem sklejanie ale z racji wielkości kadłuba i skrzydeł zrobił się kłopot. Starannie nanosząc klej aby nie narobić zacieków robiłem to na tyle wolno, że zanim posmarowałem do końca jeden element to już mi klej zasychał. Więc przy sklejaniu dużych elementów pomógł mi ojciec. Model robił wrażenie. Po jakimś czasie nakleiłem na niego amerykańskie znaki, nie do końca pamiętam dlaczego. Przetrwał wiele lat i odnalazłem go około 2010 roku na strychu rodziców. Został wtedy wyrzucony czego bardzo dzisiaj żałuję.

W czasie gdy powstał Be-6 ojciec sklejał modele z kartonu. Były to samochody takie jak FIAT 125p, Polonez i STAR 21. Wtedy modelarstwo kartonowe niespecjalnie mnie pociągało, ale w późniejszym czasie się to zmieniło. Tymi samochodami sie po prostu bawiłem. Miały szyby z grubej folii oraz ruchome koła.

To tyle jeżeli chodzi o najstarsze modelarskie wspomnienia. Następnym razem napisze o pierwszych modelach wykonywanych samodzielnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz